Obudziłam się. W pokoju było jeszcze ciemno. Nie
wiedziałam co nie obudziło. Podeszłam do okna i je otworzyłam. Na parapecie
leżała sowa. Ciągle żyła. Musiała uderzyć w szybę i ten dźwięk mnie obudził.
Bardzo delikatnie ją podniosłam i zeszłam po schodach. Rodzice nadal byli w
kuchni, ciągle się tam paliło światło. Przystanęłam na ostatnim stopniu, bo się
o coś kłócili. O to do jakiej mam iść szkoły. Nie czekałam dłużej, weszłam do
środka.
- Hazel? Co ty tu robisz?- mama spojrzała na mnie.
-Obudziło mnie jak ta sowa uderzyła w okno.- odpowiedziałam patrząc na trzymaną w rękach sowę. Dopiero teraz dostrzegłam, że ma coś przywiązane do nogi.
-Połóż ją na stole, zobaczę czy nic jej nie jest.- powiedział mój tata. Uśmiechnęłam się. Na to liczyłam, w końcu mój tata jest weterynarzem.
-John, poczekaj chwilę.- mama do mnie podeszła. Delikatnie odwiązała coś od nogi sowy. Tato spojrzał na nią zaskoczony, mama to zauważyła.- Zajmij się teraz sową, potem porozmawiamy. Hazel, idź spać. – mama spojrzała na mnie.- Jutro ci wszystko powiem.- dodała widząc moje spojrzenie.
Niechętnie wyszłam z kuchni. Ruszyłam po schodach w górę, gdy nagle coś mi przyszło do głowy. Cichutko zeszłam na dół. Usiadłam i słuchałam.
-Agnese? Co to znaczy?
-Hazel ma już szkołę. Jest taka jak reszta mojej rodziny. Jest czarodziejką.-głos mojej mamy był spokojny, ale też chyba trochę smutny.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? O swojej rodzinie.-zapytał tatuś- Przecież bym zrozumiał.- dodał.
-To ja chciałam zapomnieć. Nigdy nie byłam taka jak oni. Zawsze ta gorsza, inna. Odcięłam się od nich. Chciałam żyć wśród ludzi takich jak ja.- w jej głosie słychać było gorycz.
-Przecież to nic złego, że byłaś inna.- w głosie taty było zaskoczenie.
-Dla ciebie. W czarodziejskich rodzinach takie dzieci są nazywane charłakami. I uwierz mi, ich życie nie jest łatwe.
W kuchni zrobiło się cicho. Byłam ciekawa co się tam dzieje. Już chciałam wejść do środka pod jakimś wymyślonym pretekstem, gdy usłyszałam szept taty:
-Pójdę zobaczyć czy Hazel już śpi.
Wiedziałam, że nie zdążę wejść po schodach. Pomyślałam, że chciałabym być pokoju.
-Kochanie, śpisz?- w drzwiach pojawiła się głowa taty. Nie mogłam wykrztusić słowa. „Jak ja się tu znalazłam?!”
-Nie.- szepnęłam. Tato podszedł do łóżka i chwycił mnie za rękę. Zawsze tak robił gdy byłam mała i nie mogłam spać. Uśmiechnęłam się do niego.
-Obudziło mnie jak ta sowa uderzyła w okno.- odpowiedziałam patrząc na trzymaną w rękach sowę. Dopiero teraz dostrzegłam, że ma coś przywiązane do nogi.
-Połóż ją na stole, zobaczę czy nic jej nie jest.- powiedział mój tata. Uśmiechnęłam się. Na to liczyłam, w końcu mój tata jest weterynarzem.
-John, poczekaj chwilę.- mama do mnie podeszła. Delikatnie odwiązała coś od nogi sowy. Tato spojrzał na nią zaskoczony, mama to zauważyła.- Zajmij się teraz sową, potem porozmawiamy. Hazel, idź spać. – mama spojrzała na mnie.- Jutro ci wszystko powiem.- dodała widząc moje spojrzenie.
Niechętnie wyszłam z kuchni. Ruszyłam po schodach w górę, gdy nagle coś mi przyszło do głowy. Cichutko zeszłam na dół. Usiadłam i słuchałam.
-Agnese? Co to znaczy?
-Hazel ma już szkołę. Jest taka jak reszta mojej rodziny. Jest czarodziejką.-głos mojej mamy był spokojny, ale też chyba trochę smutny.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? O swojej rodzinie.-zapytał tatuś- Przecież bym zrozumiał.- dodał.
-To ja chciałam zapomnieć. Nigdy nie byłam taka jak oni. Zawsze ta gorsza, inna. Odcięłam się od nich. Chciałam żyć wśród ludzi takich jak ja.- w jej głosie słychać było gorycz.
-Przecież to nic złego, że byłaś inna.- w głosie taty było zaskoczenie.
-Dla ciebie. W czarodziejskich rodzinach takie dzieci są nazywane charłakami. I uwierz mi, ich życie nie jest łatwe.
W kuchni zrobiło się cicho. Byłam ciekawa co się tam dzieje. Już chciałam wejść do środka pod jakimś wymyślonym pretekstem, gdy usłyszałam szept taty:
-Pójdę zobaczyć czy Hazel już śpi.
Wiedziałam, że nie zdążę wejść po schodach. Pomyślałam, że chciałabym być pokoju.
-Kochanie, śpisz?- w drzwiach pojawiła się głowa taty. Nie mogłam wykrztusić słowa. „Jak ja się tu znalazłam?!”
-Nie.- szepnęłam. Tato podszedł do łóżka i chwycił mnie za rękę. Zawsze tak robił gdy byłam mała i nie mogłam spać. Uśmiechnęłam się do niego.
* * *
-HAZEL!- obudziłam się. Tradycyjna pobudka w
wykonaniu mojej mamy- jak najgłośniej krzyknąć moje imię z kuchni. Można się
przyzwyczaić.- Już 12! Za dwie godziny mamy gościa.– byłam ciekawa o co chodzi.
Zwlekłam się na dół, ciągle w piżamie.
-Jak ty wyglądasz?- mama uśmiechnęła się do mnie.- Zrób coś z tym.
-Dobrze mamo,- udawałam grzeczną dziewczynkę- ale po śniadaniu.- dodałam ze śmiechem. Tato roześmiał się znad gazety.
-O co chodzi z tym gościem?- zapytałam kilka minut później pijąc kakao. Mama spojrzała na tatę, a ten kiwnął głową.
-Ty jej powiedz. Lepiej wiesz o co chodzi.
-Jesteś czarownicą. Ten wczorajszy list był z Hogwartu, szkoły dla czarodziei. O 14 wszystkiego się dowiesz, przyjdzie dyrektorka aby ci wszystko wytłumaczyć.- moja mama mówiła bez przerwy, a ja patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. I powiedziałam chyba najgłupszą rzecz, jak się dało.
-Czyli nie pójdziemy dzisiaj do kina?- moja mama spojrzała na mnie zaskoczona.
-Nie cieszysz się, że jesteś czarownicą?
-Pewnie, że się cieszę,- odpowiedziałam zgodnie z prawdą- ale obiecaliście, że pójdziemy dzisiaj do kina, a skoro mamy gościa, to pewnie będę musiała sprzątać.- moja mama uśmiechnęła się, a tata udawał, że czyta gazetę. I tak wiedziałam, że się śmieje.
-Oj, Hazel. Jutro pójdziemy do kina a teraz idź się ubrać i mogłabyś iść do sklepu po ciastka.- wtrącił się tata. Spojrzałam na mamę, śmiała się. Wyszłam z kuchni.
-Zawsze ja muszę wszystko robić, prawda?- rzuciłam przez ramię. Udawałam niezadowoloną, ale w głębi duszy nie mogłam się doczekać.
-Jak ty wyglądasz?- mama uśmiechnęła się do mnie.- Zrób coś z tym.
-Dobrze mamo,- udawałam grzeczną dziewczynkę- ale po śniadaniu.- dodałam ze śmiechem. Tato roześmiał się znad gazety.
-O co chodzi z tym gościem?- zapytałam kilka minut później pijąc kakao. Mama spojrzała na tatę, a ten kiwnął głową.
-Ty jej powiedz. Lepiej wiesz o co chodzi.
-Jesteś czarownicą. Ten wczorajszy list był z Hogwartu, szkoły dla czarodziei. O 14 wszystkiego się dowiesz, przyjdzie dyrektorka aby ci wszystko wytłumaczyć.- moja mama mówiła bez przerwy, a ja patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. I powiedziałam chyba najgłupszą rzecz, jak się dało.
-Czyli nie pójdziemy dzisiaj do kina?- moja mama spojrzała na mnie zaskoczona.
-Nie cieszysz się, że jesteś czarownicą?
-Pewnie, że się cieszę,- odpowiedziałam zgodnie z prawdą- ale obiecaliście, że pójdziemy dzisiaj do kina, a skoro mamy gościa, to pewnie będę musiała sprzątać.- moja mama uśmiechnęła się, a tata udawał, że czyta gazetę. I tak wiedziałam, że się śmieje.
-Oj, Hazel. Jutro pójdziemy do kina a teraz idź się ubrać i mogłabyś iść do sklepu po ciastka.- wtrącił się tata. Spojrzałam na mamę, śmiała się. Wyszłam z kuchni.
-Zawsze ja muszę wszystko robić, prawda?- rzuciłam przez ramię. Udawałam niezadowoloną, ale w głębi duszy nie mogłam się doczekać.
* * *
-Hazel! Jesteś już ubrana?- mama mnie zawołała-
Zostało 15 minut.
Spojrzałam w lustro. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego musiałam ubrać sukienkę. Była granatowa, trochę nad kolano, z krótkimi rękawkami. Nienawidzę sukienek.
-Hazel!- głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
-Już idę.- zeszłam po schodach i weszłam do salonu. Mama zmierzyła mnie wzrokiem.
-Ładnie wyglądasz. Gdyby tylko twoje włosy…
-Och, daj już jej spokój.- wtrącił się tata- Jest ślicznie.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Mama wyszła do przedpokoju. Wróciła z wysoką, chudą, starszą kobietą, która miała na sobie niezwykły strój. Kojarzył mi się z czarownicami z bajek. „No tak, przecież ona jest czarownicą” poprawiłam się w myślach. Miała na sobie długą zieloną szatę, a na głowie szpiczasty kapelusz.
-Hazel, to jest profesor Minerwa McGonagall, dyrektor Hogwartu. A to jest moja córka Hazel.- moja mama zachowywała się dziwnie oficjalnie.
-Dzień dobry.- uśmiechnęłam się do kobiety. Ku mojemu zdziwieniu też odpowiedziała uśmiechem.
-Dzień dobry. To jest twój list, bo domyślam się, że go nie przeczytałaś.- powiedziała wręczając mi dużą kopertę. Przyjrzałam się. List był zaadresowany do mnie. Powoli otworzyłam kopertę. Ze zdziwieniem przyglądałam się liście przedmiotów… Zaklęcia… Eliksiry…- Przepraszam, że przeszkadzam,- z zamyślenia wyrwał mnie głos dyrektorki, w którym słyszałam śmiech- ale potrzebujesz podręczników. Jeżeli nie masz nic przeciwko to mogę razem z tobą i twoimi rodzicami odwiedzić ulicę Pokątną.- patrzyłam na kobietę szroko otwartymi oczami.
-A gdzie to jest?- zapytałam.
-W Londynie.
Spojrzałam na rodziców z pytaniem w oczach. Chciałam tam jechać, nie mogłam się doczekać. Moja mama to zauważyła.
-Myślę, że z chęcią odwiedzimy to miejsce razem z panią.- uśmiechnęłam się słysząc te słowa z ust mojej mamy.
Spojrzałam w lustro. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego musiałam ubrać sukienkę. Była granatowa, trochę nad kolano, z krótkimi rękawkami. Nienawidzę sukienek.
-Hazel!- głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
-Już idę.- zeszłam po schodach i weszłam do salonu. Mama zmierzyła mnie wzrokiem.
-Ładnie wyglądasz. Gdyby tylko twoje włosy…
-Och, daj już jej spokój.- wtrącił się tata- Jest ślicznie.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Mama wyszła do przedpokoju. Wróciła z wysoką, chudą, starszą kobietą, która miała na sobie niezwykły strój. Kojarzył mi się z czarownicami z bajek. „No tak, przecież ona jest czarownicą” poprawiłam się w myślach. Miała na sobie długą zieloną szatę, a na głowie szpiczasty kapelusz.
-Hazel, to jest profesor Minerwa McGonagall, dyrektor Hogwartu. A to jest moja córka Hazel.- moja mama zachowywała się dziwnie oficjalnie.
-Dzień dobry.- uśmiechnęłam się do kobiety. Ku mojemu zdziwieniu też odpowiedziała uśmiechem.
-Dzień dobry. To jest twój list, bo domyślam się, że go nie przeczytałaś.- powiedziała wręczając mi dużą kopertę. Przyjrzałam się. List był zaadresowany do mnie. Powoli otworzyłam kopertę. Ze zdziwieniem przyglądałam się liście przedmiotów… Zaklęcia… Eliksiry…- Przepraszam, że przeszkadzam,- z zamyślenia wyrwał mnie głos dyrektorki, w którym słyszałam śmiech- ale potrzebujesz podręczników. Jeżeli nie masz nic przeciwko to mogę razem z tobą i twoimi rodzicami odwiedzić ulicę Pokątną.- patrzyłam na kobietę szroko otwartymi oczami.
-A gdzie to jest?- zapytałam.
-W Londynie.
Spojrzałam na rodziców z pytaniem w oczach. Chciałam tam jechać, nie mogłam się doczekać. Moja mama to zauważyła.
-Myślę, że z chęcią odwiedzimy to miejsce razem z panią.- uśmiechnęłam się słysząc te słowa z ust mojej mamy.