Odtwarzacz Muzyki

czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 1- Niezwykły list

Obudziłam się. W pokoju było jeszcze ciemno. Nie wiedziałam co nie obudziło. Podeszłam do okna i je otworzyłam. Na parapecie leżała sowa. Ciągle żyła. Musiała uderzyć w szybę i ten dźwięk mnie obudził. Bardzo delikatnie ją podniosłam i zeszłam po schodach. Rodzice nadal byli w kuchni, ciągle się tam paliło światło. Przystanęłam na ostatnim stopniu, bo się o coś kłócili. O to do jakiej mam iść szkoły. Nie czekałam dłużej, weszłam do środka.
- Hazel? Co ty tu robisz?- mama spojrzała na mnie.
-Obudziło mnie jak ta sowa uderzyła w okno.- odpowiedziałam patrząc na trzymaną w rękach sowę. Dopiero teraz dostrzegłam, że ma coś przywiązane do nogi.
-Połóż ją na stole, zobaczę czy nic jej nie jest.- powiedział mój tata. Uśmiechnęłam się. Na to liczyłam, w końcu mój tata jest weterynarzem.
-John, poczekaj chwilę.- mama do mnie podeszła. Delikatnie odwiązała coś od nogi sowy. Tato spojrzał na nią zaskoczony, mama to zauważyła.- Zajmij się teraz sową, potem porozmawiamy. Hazel, idź spać. – mama spojrzała na mnie.- Jutro ci wszystko powiem.- dodała widząc moje spojrzenie.
Niechętnie wyszłam z kuchni. Ruszyłam po schodach w górę, gdy nagle coś mi przyszło do głowy. Cichutko zeszłam na dół. Usiadłam i słuchałam.
-Agnese? Co to znaczy?
-Hazel ma już szkołę. Jest taka jak reszta mojej rodziny. Jest czarodziejką.-głos mojej mamy był spokojny, ale też chyba trochę smutny.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? O swojej rodzinie.-zapytał tatuś- Przecież  bym zrozumiał.- dodał.
-To ja chciałam zapomnieć. Nigdy nie byłam taka jak oni. Zawsze ta gorsza, inna. Odcięłam się od nich. Chciałam żyć wśród ludzi takich jak ja.- w jej głosie słychać było gorycz.
-Przecież to nic złego, że byłaś inna.- w głosie taty było zaskoczenie.
-Dla ciebie. W czarodziejskich rodzinach takie dzieci są  nazywane charłakami. I uwierz mi, ich życie nie jest łatwe.
W kuchni zrobiło się cicho. Byłam ciekawa co się tam dzieje. Już chciałam wejść do środka pod jakimś wymyślonym pretekstem, gdy usłyszałam szept taty:
-Pójdę zobaczyć czy Hazel już śpi.
Wiedziałam, że nie zdążę wejść po schodach. Pomyślałam, że chciałabym być pokoju.
-Kochanie, śpisz?- w drzwiach pojawiła się głowa taty. Nie mogłam wykrztusić słowa. „Jak ja się tu znalazłam?!”
-Nie.- szepnęłam. Tato podszedł do łóżka i chwycił mnie za rękę. Zawsze tak robił gdy byłam mała i nie mogłam spać. Uśmiechnęłam się do niego.
*         *          *
-HAZEL!- obudziłam się. Tradycyjna pobudka w wykonaniu mojej mamy- jak najgłośniej krzyknąć moje imię z kuchni. Można się przyzwyczaić.- Już 12! Za dwie godziny mamy gościa.– byłam ciekawa o co chodzi. Zwlekłam się na dół, ciągle w piżamie.
-Jak ty wyglądasz?- mama uśmiechnęła się do mnie.- Zrób coś z tym.
-Dobrze mamo,- udawałam grzeczną dziewczynkę- ale po śniadaniu.- dodałam ze śmiechem. Tato roześmiał się znad gazety.
-O co chodzi z tym gościem?- zapytałam kilka minut później pijąc kakao. Mama spojrzała na tatę, a ten kiwnął głową.
-Ty jej powiedz. Lepiej wiesz o co chodzi.
-Jesteś czarownicą. Ten wczorajszy list był z Hogwartu, szkoły dla czarodziei. O 14 wszystkiego się dowiesz, przyjdzie dyrektorka aby ci wszystko wytłumaczyć.- moja mama mówiła bez przerwy, a ja patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. I powiedziałam chyba najgłupszą rzecz, jak się dało.
-Czyli nie pójdziemy dzisiaj do kina?- moja mama spojrzała na mnie zaskoczona.
-Nie cieszysz się, że jesteś czarownicą?
-Pewnie, że się cieszę,- odpowiedziałam zgodnie z prawdą- ale obiecaliście, że pójdziemy dzisiaj do kina, a skoro mamy gościa, to pewnie będę musiała sprzątać.- moja mama uśmiechnęła się, a tata udawał, że czyta gazetę. I tak wiedziałam, że się śmieje.
-Oj, Hazel. Jutro pójdziemy do kina a teraz idź się ubrać i mogłabyś iść do sklepu po ciastka.- wtrącił się tata. Spojrzałam na mamę, śmiała się. Wyszłam z kuchni.
-Zawsze ja muszę wszystko robić, prawda?- rzuciłam przez ramię. Udawałam niezadowoloną, ale w głębi duszy nie mogłam się doczekać.
                                                            *          *          *

-Hazel! Jesteś już ubrana?- mama mnie zawołała- Zostało 15 minut.
Spojrzałam w lustro. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego musiałam ubrać sukienkę. Była granatowa, trochę nad kolano, z krótkimi rękawkami. Nienawidzę sukienek.
-Hazel!- głos mamy wyrwał mnie z zamyślenia.
-Już idę.- zeszłam po schodach i weszłam do salonu. Mama zmierzyła mnie wzrokiem.
-Ładnie wyglądasz. Gdyby tylko twoje włosy…
-Och, daj już jej spokój.- wtrącił się tata- Jest ślicznie.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Mama wyszła do przedpokoju. Wróciła z wysoką, chudą, starszą kobietą, która miała na sobie niezwykły strój. Kojarzył mi się z czarownicami z bajek. „No tak, przecież ona jest czarownicą” poprawiłam się w myślach. Miała na sobie długą zieloną szatę, a na głowie szpiczasty kapelusz.
-Hazel, to jest profesor Minerwa McGonagall, dyrektor Hogwartu. A to jest moja córka Hazel.- moja mama zachowywała się dziwnie oficjalnie.
-Dzień dobry.- uśmiechnęłam się do kobiety. Ku mojemu zdziwieniu też odpowiedziała uśmiechem.
-Dzień dobry. To jest twój list, bo domyślam się, że go nie przeczytałaś.- powiedziała wręczając mi dużą kopertę. Przyjrzałam się. List był zaadresowany do mnie. Powoli otworzyłam kopertę. Ze zdziwieniem przyglądałam się liście przedmiotów… Zaklęcia… Eliksiry…- Przepraszam, że przeszkadzam,- z zamyślenia wyrwał mnie głos dyrektorki, w którym słyszałam śmiech- ale potrzebujesz podręczników. Jeżeli nie masz nic przeciwko to mogę razem z tobą i twoimi rodzicami odwiedzić ulicę Pokątną.- patrzyłam na kobietę szroko otwartymi oczami.
-A gdzie to jest?- zapytałam.
-W Londynie.
Spojrzałam na rodziców z pytaniem w oczach. Chciałam tam jechać, nie mogłam się doczekać. Moja mama to zauważyła.
-Myślę, że z chęcią odwiedzimy to miejsce razem z panią.- uśmiechnęłam się słysząc te słowa z ust mojej mamy.

piątek, 27 lutego 2015

Prolog



Jestem Lily Potter. A właściwie Lily Luna Potter.
Pewnie słyszeliście coś o Hogwarcie? No więc... Idę tam w tym roku! Tak! Już dostałam list! Naprawdę. Będę chodzić do Hogwartu! A tam jest super! Moi bracia tam chodzą. Mam dwóch starszych braci: Jamesa i Albusa. James jest takim urwisem jak ja. Oboje jesteśmy w swoim żywiole jak gramy w domu w quidditcha. Jeszcze wam nie powiedziałam, gdzie mieszkam. Przy Grimmauld Place 12. To stary dom rodziny Blacków. A Syriusz Black był ojcem chrzestnym mojego taty. Właśnie! Wiecie, że moi rodzice są sławni? To Harry i Ginny Potter! Naprawdę! Nie wierzycie mi? Niektórzy myślą, że to jest fajne. Ale wierzcie mi, nie zawsze. Każdy cię zna... Ale ma też plusy... Darmowe wejścia na mecze quidditcha itp. Już wam mówiłam, że kocham qudditcha? Chcę być szukającą. James (mój brat) już gra. Jest ścigającym. A Albus... w qudditchu gra na pozycji obróńcy, ale oprócz tego jest zupełnie inny niż my. Ja się z nim mimo tego dogaduję, ale James... dwoje wrogów. James dokuczał by mu cały czas, gdyby nie rodzice.
Ale koniec o mnie.
Po zakończeniu wojny odbudowano Hogwart, a moi rodzice i rodzina wróciła na ostatni rok do szkoły. Pogodzili się nawet z Malfoyem, ale Ron i tak ma nadzieję, że wszyscy będziemy lepsi od jego dzieci. Też mam taką nadzieję.
Dobra, o mnie już coś wiecie, a teraz lecę się spakować. Pociąg nie będzie czekał wiecznie.